Sunday, February 4, 2007

Dzień dwudziesty siódmy...

3 lutego 2007...
Kolejny dzień wolny... już mnie momentami trafia od dni wolnych... bo one w sumie wydłużają czas... szczególnie jeśli jest megakumulacja 4 pod rząd...
Hmmm... standard... dzień wolny = późne wstawanie... dzisiaj nie idziemy na obiad, więc jeszcze później - dopiero ok. 1300. Mam wrażenie, że Finlandia strasznie mnie rozleniwia... mam tylko nadzieję, że jak wrócę do Rzeszowa, to będę potrafił rzucić się w "wir pracy"... ;)
Sobota... co można w sobotę robić?
Zacząłem standardowo... od włączenia komputera... może on mi powie co można zrobić :P
Kalendarz na dzisiaj pusty, więc komputer zbytnio mi nie pomógł... Późne śniadanie, siedzenie przed kompami... próbowaliśmy zadanie domowe zrobić, ale jest tak dziwne, że trudno w internecie cokolwiek znaleźć... I tak leciało... do wieczora... o 1930 sauna... o 2130 poszliśmy do Andrisa... parę piwek, i wyprawa na koncert zespołu fińskiego (który coverował normalne rockowe kawałki...). Wszytsko ok, tylko śpiewali po fińsku... a później była "normalna" jak dla Mustaleski muzyka (w stylu non-music music)... więc postaliśmy chwilę i zabraliśmy się na akademik (chociaż część z nas została bawić się dalej...).
Powrót był bardzo ciekawy... zaczęło się o tego, że stwierdziłem, że się śnieg trochę lepi, więc można snowfight urządzić :P.
Tutaj lekka nierozważność z mojej strony... ulepiłem cztery gały śniegu i każdego po kolei walnąłem... przez co uzyskałem czterech przeciwników... (w efekcie trafiłem tylko w największego - Adnrisa, reszcie się udało uchylić...)
Chwilę im pouciekałem, ale jak już mi się znudziło zwiewanie i zacząłem się strasznie śmiać się zatrzymałem... przy czym Andris (wielki strasznie gość) zatrzymał się na mnie - trochę mnie staranował... ale oni już mieli plan... walnąć mnie w górę śniegu... Plan - nie powiem - bardzo dobry (nawet mi się spodobał...)... dopóki nie doszło do realizacji... złą górkę wybrali... twardą jak kamień i jak mnie już rzucili, to teraz mam stłuczony cały bok:P - Ale zabawa była, a jakże...
Szczególnie, że później jeszcze konspiracyjnie Hubert dostał od czterech śniegiem... mnóstwo śmiechu było... aż dotarliśmy do akademika...
Tutaj niespodzianka... Hubert z Gerritem zaczęli walić nam śniegiem po oknach... więc ja niewiele myśląc, zorganizowałem jednoosobowy "Oddział Specjalny Do Walki Z Kolegami Rzucającymi Śniegiem Po Oknach" (w skrócie OSDWZKRŚPO...)... pierwsza akcja OSDWZKRŚPO zakończyła się pełnym powodzeniem... ekipa szybko wskoczyła w "strój roboczy" (spodnie narciarskie, buty, [kurtkę sobie darowałem, krótki rękawek też dobry :P], rękawiczki)... szybka mobilizacja i już się czaiłem za zaspą :P
Pierwszego dorwałem Gerrita - sprowadziłem go na ziemię i natarłem - szybko i sprawnie (nie nacierałem nikogo chyba od czasów drugiej klasy liceum... ale z tym jak z jazdą na rowerze - nie zapomina się)... został Hubert... próbował mnie wywalić, ale rok judo zrobił swoje... wywalił się sam (z lekka pomocą)... szybko śniegiem w twarz i już mnie nie było... Jedynie zaspa mnie zrobiła ... myślałem, że wszystkie są takie twarde (jak ta w którą zostałem wcześniej wrzucony)... jednak jak przez tą, co spotkałem ja w czasie ewakuacji na swej drodze, próbowałem sprawnie - wybijając się na rękach - przeskoczyć, okazało się, że wpadłem po łokcie w śnieg... ale dałem radę... i chwilę później zdyszany (nie mam zupełnie kondycji... trzeba nad tym popracować), ale dumny z przeprowadzonej akcji, byłem w kwaterze głównej oddziału...
Zmęczeni dniem i wrażeniami udaliśmy się na spoczynek...

//written by bisek

No comments: