Thursday, February 8, 2007

Dzień trzydziesty pierwszy...

7 lutego 2007...
Kurcze... dzisiaj się cholernie wcześnie zajęcia zaczęły - o 0800... nie wiem kto wymyślił taką porę, no ale cóż - rolą studenta Erasmusa na wymianie jest pojawienie się na zajęciach, o której by nie były...
Dzisiaj spaliśmy z k0rkiem całe zajęcia. Najśmieszniejsze jest to, że w całej grupie - zmontowanej z ludzi, którym zagadnienie marketingu nie jest obce (<= tu była literówka... ), mało tego - jest im bliskie, a nawet zaryzykuję stwierdzenie, że je lubią plus nas dwóch "informatycznych rodzynków" (czyt. mnie i k0rka), którzy marketing traktują jako coś nie koniecznie nam niezbędnego, i niekoniecznie aż tak nas interesującego.... - (wracam do zdania zaczętego parę linijek wyżej) tylko my (tak nam się wydaje) odpowiadamy na pytania prowadzącego... Wygląda to mniej więcej tak, że śpimy, śpimy, śpimy... w pewnym momencie otwieramy oczy, okazuje się, że jest cisza na sali (czyli musiało paść jakieś pytanie...), szybkie rozpoznanie o co chodzi, odpowiadamy... prowadzący szybką dyskusję z nami przeprowadza i już możemy dalej wracać do letargu... aż do następnego pytania... i tak wyglądają zajęcia... :P Czasem mam nawet wyrzuty sumienia, że śpię... no ale co poradzę. Wogóle to zastanawiam się jak się czuje prowadzący jak my śpimy, a on do nas mówi... (pewnie myśli, że go słuchamy z uwagą i zamkniętymi oczami...) Zajęcia w końcu jakoś minęły... (koniec dosyć szybko nadszedł, bo przygotowywaliśmy się do negocjacji...) A na koniec była ciekawa dyskusja, po której doszedłem do paru ciekawych wniosków (razem z k0rkiem). No więc rozmowa była na temat pracy, możliwości, standardów nauczania i jego jakości itp... Wnioski:
  1. Na Politechnice Poznańskiej mają laboratoria (chwała im za to), żeby uczyć studentów marketingu.
  2. Politechnika jest cacy, uczelnie niepaństwowe (w dyskusji ładnie nazwane "jakimiś prywatnymi uczelniami") są be ("bo czego mogą na takich nauczyć??").
  3. Absolwent Politechniki wyżej wspomnianej zarabia nie więcej 2000zł na rękę.
To by było na tyle, jeśli chodzi o dyskusję i wnioski...
Później poszliśmy na akademik i było fajnie - mogłem spać. Jeszcze później szybka siłownia... po siłowni okazało się, że idziemy na "moment" na imprezę do piwnicy... więc OK - wzięliśmy po dwa piwka i poszliśmy... działo się, jak to na imprezach piwnicznych zwykło. Ale co tam... najlepsze hasło wieczoru i tak jak zwykle należało do Gerrita... Gadaliśmy z Gerritem właśnie i Andriesem o tym, że niemieccy wykładowcy mają przyjechać...
- Two Germans? That sounds OK. - powiedział zadowolony z nowych gości Andries
- What? Two Germans, that sounds gay? - dopytał Gerrit...
hmmm ciekawie dopytał:) no i hasło wieczoru należy do niego... teraz wystarczy powiedzieć "Two Germans" i już się wszyscy śmieją (wtajemniczeni oczywiście:P).
Ale... dwa piwka mało, więc Piotrek poszedł po jeszcze jedno (na łebka)... a później poszliśmy do Niemców, skosztować ich whiskey... z colą i lodem (bez coli to jest strasznie nie dobra - słabej jakości jest tania whiskey w Finlandii)...
Później Niemcy poszli na imprezę, a my grzecznie do siebie...
i znowu poszedłem spać... no i tak się niemalże wyspałem, do dnia następnego.

//written by bisek

No comments: